Kto zajmuje się bezpieczeństwem kosmetyków? Na czym polega praca Safety Assessor? Wywiad z Martą Majszyk-Świątek
Bardzo lubię wgłębiać się w szczegóły rynku kosmetycznego, prawo i bezpieczeństwo kosmetyków wprowadzanych do sprzedaży. Ciekawi mnie cały proces od pomysłu do chwili, gdy gotowy produkt stoi na półce w drogerii. Dzisiaj zapraszam Was na wyjątkowy wywiad z Martą Majszyk-Świątek, która swoją pasję kosmetologa połączyła z technologią produkcji kosmetyków oraz pracą jako Safety Assessor, a jednocześnie jest nauczycielem akademickim. Gorąco zachęcam również do śledzenia profilu Marty na Instagramie: @kosmetolog.technolog, gdzie dzieli się swoją wiedzą za darmo oraz często prowadzi interesujące livy z markami kosmetycznymi.
Wywiad z Safety Assessor - Martą Majszyk-Świątek - ocena bezpieczeństwa kosmetyków na podstawie informacji otrzymanych od producenta
Aneta: Cześć Marto! Jesteś Safety Assessorem (w skrócie SA). Opowiesz nam na czym polega Twoja praca?
Marta: Moja praca, mówiąc w skrócie, polega na sprawdzaniu i ocenianiu receptur kosmetycznych, a także badań i opakowań, pod względem bezpieczeństwa ich stosowania przez ludzi. Wszystko w kontekście kosmetyku. Jest to duży skrót myślowy, ale najlepiej obrazuje to, co robię (dla osób „niewtajemniczonych”).
Każdy kosmetyk na terenie UE może być sprzedawany, ale pod warunkiem, że ma wykonany Raport Oceny Bezpieczeństwa Produktu Kosmetycznego, który tworzony jest przez Safety Assessora. Aby taki dokument mógł w ogóle powstać, kosmetyk musi przejść szereg badań oraz spełniać wyznaczone kryteria, zawarte w Rozporządzeniu WE.
Natomiast mówiąc „od kuchni”, ja jako specjalista, analizuję całą recepturę pod względem możliwych interakcji, zastosowanych surowców, zastosowanych opakowań, wykonanych badań itp. oraz analizuję dokumentację dla danego produktu.
Często zdarza się także, że analizuję etykiety pod względem zgodności.
Dodam tylko, że ogromnym plusem dla mnie jest to, że oprócz bycia Safety Assessorem jestem także kosmetologiem i biologiem analitycznym, więc o wiele łatwiej i bardziej szczegółowo jestem w stanie zweryfikować recepturę, bo wiem czego mam spodziewać się na skórze i jak może zareagować. Uważam, że takie połączenie otwiera wiele drzwi jeśli chodzi o poprawną analizę receptur, ale także realne działania na skórze. Nieraz spotkałam na swojej drodze SA, którzy nie mieli pojęcia o funkcjonowaniu skóry i podchodzili bardzo „chemicznie” do tematu.
Zdarza się czasem, że dodatkowo jeżdżę na tzw. audyty z klientami, gdzie odwiedzamy fabryki produkcyjne i sprawdzamy standardy.
Praca i obowiązki Safety Assessora
Marta: Już trochę odpowiedziałam na powyższe pytanie, ale moim głównym obowiązkiem, a raczej usługą, którą wykonuję dla firm produkujących kosmetyki, jest wykonanie Raportu Oceny Bezpieczeństwa Produktu Kosmetycznego. Oprócz tego mam jeszcze kilka usług takich np. jak analiza etykiety czy doradztwo związane ze zmianą receptury w przypadku niezgodności lub problemów z masą, ale są to usługi dodatkowe.
Jeśli chodzi o sam Raport to oceniam bezpieczeństwo kosmetyku, a nie jego zasadność działania. Czasem zdarzają się produkty, które pod względem INCI są bezpieczne, ale także nie mają jakiegoś spektakularnego działania na skórę. Nie mnie oceniać, na kogo zadziała, a na kogo nie.
Aneta: Teraz pytanie od mojej obserwatorki z Instagrama. Czy podbijasz imienną pieczątkę, podpisujesz się? Czy masz jakąś odpowiedzialność za swoje zadanie?
Marta: Odpowiedzialność mam ogromną. To ode mnie zależy czy dany produkt zostanie dopuszczony czy też nie. Swoim podpisem gwarantuję, że produkt jest bezpieczny. Jest to naprawdę bardzo odpowiedzialne zadanie i trzeba podchodzić do tego bardzo rzetelnie. Szczególnie, że czasami klienci nie do końca chcą wywiązać się z dostarczenia odpowiedniej dokumentacji lub pojawiają się w trakcie jakieś nieścisłości. Tutaj muszę drążyć temat i nie mogę pozwolić sobie na kompromisy. W przypadku wystąpienia ciężkich działań niepożądanych danego kosmetyku również Safety Assessor jest ciągnięty do odpowiedzialności.
Aneta: Ile trzeba się uczyć, aby zostać SA?
Marta: Uczyć się trzeba całe życie. Nie zliczę ile kursów już skończyłam i w ilu konferencjach brałam udział, ale jest to tak dynamiczna gałąź, a jednocześnie odpowiedzialna, że nie da się tutaj zaprzestać na jednym kursie. Trzeba być cały czas na bieżąco z prawem, z nowymi wytycznymi i z nowymi doniesieniami naukowymi jeśli chodzi chociażby o surowce. Stały kontakt z producentami surowców jest wpisany w mój zawód.
Niestety, ale to tak nie działa, że kończy się kurs i z automatu już można być dobrym Safety Assessorem. Na to trzeba naprawdę lat praktyki. Szczególnie dla kosmetyków z tzw. pogranicza.
Czy kosmetyki naturalne są bezpieczniejsze?
Aneta: Jak SA patrzy na kosmetyki naturalne?
Marta: Nie ma w prawie pojęcia kosmetyk naturalny. Jest definicja kosmetyku, której podlegają wszystkie kosmetyki. Hasło naturalny, eko, vegan itp. powstało na potrzeby marketingu. Kosmetyki deklarowane jako naturalne są oceniane zgodnie z wytycznymi prawa dla wszystkich kosmetyków. Safety Assessor może jedynie w podsumowaniu swojej oceny w Raporcie Oceny Bezpieczeństwa odnieść się np. do dodatkowych badań, wykraczających poza obligatoryjne badania, które zostały wykonane dla produktu. Nieważne jaki przydomek marketingowy ma kosmetyk, ważne, aby był on bezpieczny dla konsumenta.W mojej prywatnej ocenie, wiele firm nadużywa słowa naturalny, ze względu na brak wytycznych typowych dla tego grona produktów. Natomiast bardzo nie lubię jak demonizuje się kosmetyki ze względu na dany składnik zawarty w składzie, bo ktoś gdzieś puścił na jego temat daną opinię. Pamiętajmy, że tego typu opinie czasami są tworzone specjalnie, właśnie na potrzeby marketingu.
Ja jako Safety Assessor bardzo często toczę batalie z marketingowcami, chociażby ze względu na opisy marketingowe zawarte na etykietach czy brak kluczowych, wymaganych informacji „bo się nie zmieściło na etykiecie”.
Podobnie jest z dermokosmetykami. Prawnie nie istnieje taka definicja, natomiast producenci, chcąc wyjść naprzeciw oczekiwaniom klienta, założyli sobie pewne, nieobligatoryjne wytyczne, których spełnienie niejako definiuje pojęcie dermokosmetyku. Nadal nie są to jednak założenia prawne, więc de facto nie ma możliwości roszczeń wśród klientów innych niż podstawowa definicja kosmetyku przewiduje. Przyjmuje się, że dermokosmetyki są tworzone z myślą o skórach wrażliwych, a w swym składzie nie mają potencjalnych składników drażniących. Czy tak zawsze jest odpowiedzcie sobie sami.
Od obserwatorów na Instagramie padło kilka pytań o surowce kosmetyczne, głównie konserwanty. Nie chciałabym się tutaj wdawać w szczegóły, bo nie chcę tworzyć niepotrzebnych scysji, ale to, co jako Safety Assessor chcę mocno podkreślić grubą kreską: nigdy nie analizujemy składu 1:1. Właśnie po to powstał zawód Safety Assessora tworzącego Raporty, żeby przeanalizować całą recepturę i proces produkcji i ocenić bezpieczeństwo. Wspomniałam tutaj chociażby o konserwantach. Pamiętajmy że surowce docierające na produkcje np. ekstrakty roślinne są same w sobie zakonserwowane w celu utrzymania jakości, a ten konserwant jest również zgodnie z prawem umieszczany w składzie INCI, choć może być go raptem 0,0000001% po przeliczeniu. Producent ma prawo wpisywać surowce poniżej 1% w składzie INCI w dowolnej kolejności.
Kolejna sprawa to taka, że jeśli jakiś surowiec jest zakazany bądź ograniczony do stosowania, to właśnie Safety Assessor dba o to, żeby w recepturze się nie znalazł lub nie przekroczył zakładanej przez Rozporządzenia ilości. Jest to ściśle kontrolowane i nie ma możliwości obejścia tego i dodania sobie jakiegoś surowca ot tak.
Jako specjalista, który już niejedno widział, mówię: nie demonizujmy konserwantów. Uwierzcie, że sto razy lepiej nakładać na skórę kosmetyk dobrze zakonserwowany, który nie robi nam krzywdy, niż nałożyć coś o słabym układzie konserwującym lub jego braku i np. zarazić się gronkowcem złocistym, który jest coraz bardziej popularny i oporny na większość dostępnych form leczenia. Wiem, że Internet jest teraz podstawowym źródłem wiedzy, ale to co czytamy zawsze dzielmy przynajmniej na cztery, a najlepiej na osiem, bo ja czasem w opracowaniach naukowych spotykam się z nie do końca sprawdzonymi informacjami.
Aneta: Czy jako SA macie dostęp do informacji o pochodzeniu danej substancji np. gliceryny czy jest roślinna czy nie?
Marta: Każdy surowiec, który został użyty do produkcji, musi mieć odpowiednią dokumentację, która jest brana pod uwagę w Raporcie Oceny Bezpieczeństwa. Składa się na nią karta charakterystyki i specyfikacja techniczna, jako niezbędne minimum, ale coraz częściej producenci dostarczają również dodatkowe badania czy informacje o surowcu. Jest to swego rodzaju wyróżnik dla firm. Na podstawie dokumentacji jestem w stanie zweryfikować pochodzenie. Jeśli są jakieś nurtujące mnie pytania dotyczące surowca, zwykle drążę temat i kontaktuję się z producentem, aby dostać jak najbardziej klarowne informacje. Większość wiodących na rynku sprzedawców surowców bardzo o to dba i nie ma problemu z uzyskaniem odpowiednich dokumentów. Gorzej jest w przypadku pozyskiwania surowców spoza UE, np. z Chin, gdzie trudno uzyskać odpowiednią dokumentację. Tutaj muszę przestrzec, że wiele małych firm, także produkujących kosmetyki naturalne, chcąc ograniczyć koszty kupuje surowce spoza UE. Tyczy się to głównie substancji aktywnych.
Aneta: Bardzo dziękuję, że zechciałaś odpowiedzieć na nasze pytania. Cieszę się, że nad naszym bezpieczeństwem czuwają ludzie z taką wiedzą i pasją!
Macie jakieś pytania do Marty? Wiedziałyście już czym dokładnie zajmuje się SA?
Bardzo interesujący wywiad. Temat oceny bezpieczeństwa kosmetyków i zadań SA nie jest mi obcy, ale o niektórych rzeczach dowiedziałam się dopiero dziś. Dobrze, że są osoby, które dbają o bezpieczeństwo kosmetyków, których używamy :)
OdpowiedzUsuńNawet nie wiedziałam, że istnieje taki zawód.
OdpowiedzUsuńBardzo interesujący wpis
OdpowiedzUsuń