Mask sheet Mizon: nawadniająca i bąbelkująca oraz plaster na nos
Bardzo lubię maski w płachcie, są wygodne w stosowaniu i zwykle bezproblemowe. Staram się regularnie ich używać, a że stały się niesamowicie wręcz popularne, obecnie można je łatwo kupić, także w sklepach stacjonarnych. Najlepszy wybór jednak wciąż jest on-line, ale w Polsce mamy obecnie już kilka sklepów z typowo azjatyckimi kosmetykami. Jeśli chodzi o markę Mizon lubię ją, choć nie jest jakaś wyjątkowo naturalna, a ceny w Polsce są podobno zawyżone. Cała sympatia zaczęła się od kremu ze śluzem ślimaka, który faktycznie genialnie się spisał na mojej cerze, dobrze nawilżał i nie zapychał zwykle kapryśnej skóry. Oczywiście, zdarzają się też i gorzej działające produkty. Zapraszam na recenzję trzech tanich kosmetyków Mizona. Nie wszystkie kupię ponownie, sprawdź dlaczego.
Kosztuje ok. 7-8zł.
Skład: Water, Butylene Glycol, Glycerin, Dipropylene Glycol, Propanediol, 1,2-hexanediol, Bis-peg-18 Methyl Ether Dimethyl Silane, Acrylates/c10-13 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Triethanolamine (regulator pH), Trehalose (cukier, doskonale i na długo nawilża skórę), Peg-60 Hydrogenated Castor Oil, Xanthan Gum (zagęstnik), Fragrance (kompozycja zapachowa), Disodium Edta (konserwant), Allantoin (koi podrażnienia), Sodium Hyaluronate, Camellia Sinensis Leaf Extract, Beta-glucan.
Moim zdaniem: Bardzo dużo gliceryny i butylene glycol (promotora przenikania), trochę mniej cennej Trehalozy - wszystkie nawilżają. Trochę kojacej alantoiny. Niestety dwa inne ciekawe składniki, czyli kwas hialuronowy oraz ekstrakt z herbaty występują na samym końcu składu, nawet po kompozycji zapachowej i konserwantach.
Maska jest dobrze nasączona płynem, trochę nawet zostaje w opakowaniu (zużywam ten nadmiar na szyję i dekolt), mimo to z maski nic nie kapie podczas noszenia. Płachta jest trochę za duża na moją głowę, przez co lekko się marszczy w kilku miejscach i odstaje, jednak problem ten występuje w większości masksheetów, bez względu na producenta. Tkanina jest bardzo miękka i niesamowicie przyjemna w dotyku. Pachnie obłędnie brzoskwiniową herbatą! Trzymałam ją 20 minut, przez ten czas nie spływała, dobrze przylegała do skóry, mogłam też bez problemu w niej chodzić. Po tym czasie maska nadal była nasączona, moja skóra nie wchłonęła całego płynu. Skóra po zdjęciu płachty była mocno nawodniona, wręcz mokra, pory przymknięte, ale bez nieprzyjemnego uczucia ściągnięcia. Pozostałe na skórze serum zostawiłam do wchłonięcia, co trwało dość długo, ok. godziny. Skóra po tym czasie nabrała dodatkowego blasku, choć leciutko się też kleiła. Była dobrze napięta, jędrna i nawilżona. Maska nie podrażniła moich oczu, nie spowodowała szczypania czy łzawienia. Jestem zachwycona jej działaniem! To idealna maska na lato, gdy skóra jest mocniej odwodniona, przesuszona od słońca i szorstka. Następnym razem włożę ją na chwilę do lodówki :)
Kosztuje ok. 13-15zł/sztukę.
Skład: Szczegółowy jest dobrze widoczny na zdjęciu. Mamy tu o wiele więcej ciekawych ekstraktów w połowie składu (moringa - kondycjonuje, oregano - antybakteryjny, cyprysik - antyseptyczny, wierzba - oczyszczający, sfermentowana soja - nawilża, portulaka - uelastycznia, cynamon - pobudza krążenie, tarczyca bajkalska - rozjaśnia), alantoinę (łagodzi podrażnienia) i argininę (aminokwas, który dobrze nawilża skórę), mocznik (nawilża), kwas mlekowy i glikolowy (kwas AHA, oczyszcza).
Maska na białej, bawełnianej tkaninie, tradycyjnie odrobinę zbyt dużej. Od razu po otwarciu opakowania uderza piękny, cytrusowy i świeży zapach. Maska jest dobrze nasączona i od razu zaczyna się delikatnie pienić podobnie jak Maska bąbelkująca Skin79. Tutaj jednak pianka jest inna, gęstsza, bardziej zbita i mniej odstaje od maski, dzięki czemu nie wchodzi w oczy. Samo bąbelkowanie też jest delikatniejsze, przez cały zabieg czuję subtelne łaskotanie i słyszę pękanie licznych bąbelków, ale jest to subtelniejsze niż w przypadku Skin79. Po 10 min, czyli maksymalnym czasie jaki zaleca producent, zdejmuję masksheet, a pozostałą na skórze pianką robię delikatny masaż skóry. Podczas takiego masowania wytwarza się jeszcze więcej piany, którą można np. zrobić demakijaż oraz usunąć ewentualnie pozostałe jeszcze zanieczyszczenia. Resztki zmywam letnią wodą, przy czym trzeba bardzo uważać, aby produkt nie dostał się do oka (bardzo wygodnie zrobić to pod prysznicem).
Skóra po oczyszczaniu tą maską zdecydowanie jest rozjaśniona, moje zaczerwienia są delikatniejsze i mniej widoczne. Pory delikatnie przymknięte. Skóra jest odświeżona i wyraźnie oczyszczona, jednak po ok. 5 min odczuwam ściągnięcie skóry - bardzo delikatne, ale jednak. Nie jest to uczucie, przez które od razu mam ochotę nałożyć coś nawilżającego, choć po jakimś czasie faktycznie przetarłam skórę naturalnym tonikiem hibiskusowym Sylveco. Maska przede wszystkim warta uwagi ze względu na fun, jaki daje podczas noszenia. Poszczególne etapy bąbelkowania przedstawiam poniżej.
Kosztuje ok. 3,50zł/sztukę.
Skład: Water (woda), pvp (polimer; lepiszcze czyli wiąże składniki w formie stałej; zmiękcza i wygładza skórę, lekko nawilża), dimethicone copolymer (silikon, wiąże wodę, zmiękcza skórę, tworzy na jej powierzchni film), propylene glycol (promotor przenikania, nawilża, może powodować podrażnienia nałożony na skaleczoną skórę), charocal powder (węgiel aktywny; posiada zdolności absorpcyjne, wchłania zanieczyszczenia, obumarłe komórki naskórka, nadmiar sebum, toksyny), vp/va copolymer (zwiększa lepkość, wygładza i zmiękcza skórę), kaolin (glinka biała; wypełniacz, oczyszcza, remineralizuje, odświeża, łagodzi podrażnienia, wygładza, matuje), methylparaben (konserwant).
Sposób użycia : Dokładnie umyj twarz i osusz skórę. Zaleca się wykonanie "parówki". Zwilż nos. Odklej folię zabezpieczającą i przyklej plasterek na nos. Pozostaw na około 10-15 minut. Po tym czasie plasterek powinien być już suchy. Oderwij plasterek i przetrzyj nos zimnym tonikiem. Zaleca się stosowanie razem z zestawem BlackHead Out.
Mizon, Maska nawadniająca, Enjoy Vital-Up Time Watery Moisture Mask
Według producenta: "Produkt jest idealny dla skóry odwodnionej i suchej. Doskonale nawilża skórę. Zawiera ekstrakt z zielonej herbaty, alantoinę i nawilżający kwas hialuronowy. Maska koi skórę, a także poprawia jej elastyczność, dzięki zawartości witaminy A i B. Po zastosowaniu maski skóra staję się dogłębnie i długotrwale nawilżona oraz widocznie zdrowsza."Kosztuje ok. 7-8zł.
Skład: Water, Butylene Glycol, Glycerin, Dipropylene Glycol, Propanediol, 1,2-hexanediol, Bis-peg-18 Methyl Ether Dimethyl Silane, Acrylates/c10-13 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Triethanolamine (regulator pH), Trehalose (cukier, doskonale i na długo nawilża skórę), Peg-60 Hydrogenated Castor Oil, Xanthan Gum (zagęstnik), Fragrance (kompozycja zapachowa), Disodium Edta (konserwant), Allantoin (koi podrażnienia), Sodium Hyaluronate, Camellia Sinensis Leaf Extract, Beta-glucan.
Moim zdaniem: Bardzo dużo gliceryny i butylene glycol (promotora przenikania), trochę mniej cennej Trehalozy - wszystkie nawilżają. Trochę kojacej alantoiny. Niestety dwa inne ciekawe składniki, czyli kwas hialuronowy oraz ekstrakt z herbaty występują na samym końcu składu, nawet po kompozycji zapachowej i konserwantach.
Maska jest dobrze nasączona płynem, trochę nawet zostaje w opakowaniu (zużywam ten nadmiar na szyję i dekolt), mimo to z maski nic nie kapie podczas noszenia. Płachta jest trochę za duża na moją głowę, przez co lekko się marszczy w kilku miejscach i odstaje, jednak problem ten występuje w większości masksheetów, bez względu na producenta. Tkanina jest bardzo miękka i niesamowicie przyjemna w dotyku. Pachnie obłędnie brzoskwiniową herbatą! Trzymałam ją 20 minut, przez ten czas nie spływała, dobrze przylegała do skóry, mogłam też bez problemu w niej chodzić. Po tym czasie maska nadal była nasączona, moja skóra nie wchłonęła całego płynu. Skóra po zdjęciu płachty była mocno nawodniona, wręcz mokra, pory przymknięte, ale bez nieprzyjemnego uczucia ściągnięcia. Pozostałe na skórze serum zostawiłam do wchłonięcia, co trwało dość długo, ok. godziny. Skóra po tym czasie nabrała dodatkowego blasku, choć leciutko się też kleiła. Była dobrze napięta, jędrna i nawilżona. Maska nie podrażniła moich oczu, nie spowodowała szczypania czy łzawienia. Jestem zachwycona jej działaniem! To idealna maska na lato, gdy skóra jest mocniej odwodniona, przesuszona od słońca i szorstka. Następnym razem włożę ją na chwilę do lodówki :)
Mizon, Maska dogłębnie oczyszczająca, Dust Clean Up Deep Cleansing Mask
Według producenta: "Innowacyjna forma oczyszczania skóry - maska w płacie z bawełny. Doskonale usuwa martwy naskórek oraz kurz i pyły osiadające na skórze. Delikatnie złuszcza naskórek. Pozostawia uczucie świeżości. Zawiera wyciąg z drzewa Moringa, który ma właściwości silnie antyoksydacyjne, przez co hamuje starzenie się komórek."Kosztuje ok. 13-15zł/sztukę.
Skład: Szczegółowy jest dobrze widoczny na zdjęciu. Mamy tu o wiele więcej ciekawych ekstraktów w połowie składu (moringa - kondycjonuje, oregano - antybakteryjny, cyprysik - antyseptyczny, wierzba - oczyszczający, sfermentowana soja - nawilża, portulaka - uelastycznia, cynamon - pobudza krążenie, tarczyca bajkalska - rozjaśnia), alantoinę (łagodzi podrażnienia) i argininę (aminokwas, który dobrze nawilża skórę), mocznik (nawilża), kwas mlekowy i glikolowy (kwas AHA, oczyszcza).
Maska na białej, bawełnianej tkaninie, tradycyjnie odrobinę zbyt dużej. Od razu po otwarciu opakowania uderza piękny, cytrusowy i świeży zapach. Maska jest dobrze nasączona i od razu zaczyna się delikatnie pienić podobnie jak Maska bąbelkująca Skin79. Tutaj jednak pianka jest inna, gęstsza, bardziej zbita i mniej odstaje od maski, dzięki czemu nie wchodzi w oczy. Samo bąbelkowanie też jest delikatniejsze, przez cały zabieg czuję subtelne łaskotanie i słyszę pękanie licznych bąbelków, ale jest to subtelniejsze niż w przypadku Skin79. Po 10 min, czyli maksymalnym czasie jaki zaleca producent, zdejmuję masksheet, a pozostałą na skórze pianką robię delikatny masaż skóry. Podczas takiego masowania wytwarza się jeszcze więcej piany, którą można np. zrobić demakijaż oraz usunąć ewentualnie pozostałe jeszcze zanieczyszczenia. Resztki zmywam letnią wodą, przy czym trzeba bardzo uważać, aby produkt nie dostał się do oka (bardzo wygodnie zrobić to pod prysznicem).
Skóra po oczyszczaniu tą maską zdecydowanie jest rozjaśniona, moje zaczerwienia są delikatniejsze i mniej widoczne. Pory delikatnie przymknięte. Skóra jest odświeżona i wyraźnie oczyszczona, jednak po ok. 5 min odczuwam ściągnięcie skóry - bardzo delikatne, ale jednak. Nie jest to uczucie, przez które od razu mam ochotę nałożyć coś nawilżającego, choć po jakimś czasie faktycznie przetarłam skórę naturalnym tonikiem hibiskusowym Sylveco. Maska przede wszystkim warta uwagi ze względu na fun, jaki daje podczas noszenia. Poszczególne etapy bąbelkowania przedstawiam poniżej.
Mizon, Plaster oczyszczający na nos, Let Me Out, Blackhead Peel-Off Mask
Według producenta: "Plaster oczyszczający na nos przeznaczony do pielęgnacji skóry z problemami, takimi jak : zanieczyszczenia, wągry i zaskórniki. Produkt stanowi aktywną formułę pielęgnacji ratunkowej, która skutecznie zadziała, kiedy niedoskonałości stają się już widoczne. Głęboko oczyszczający plaster na nos intensywnie działa w kierunku wnętrza skóry i usuwa zanieczyszczenia. Formuła produktu została wzbogacona o sproszkowany węgiel drzewny. Po zastosowaniu plastra skóra na nosie zostanie oczyszczona."Kosztuje ok. 3,50zł/sztukę.
Skład: Water (woda), pvp (polimer; lepiszcze czyli wiąże składniki w formie stałej; zmiękcza i wygładza skórę, lekko nawilża), dimethicone copolymer (silikon, wiąże wodę, zmiękcza skórę, tworzy na jej powierzchni film), propylene glycol (promotor przenikania, nawilża, może powodować podrażnienia nałożony na skaleczoną skórę), charocal powder (węgiel aktywny; posiada zdolności absorpcyjne, wchłania zanieczyszczenia, obumarłe komórki naskórka, nadmiar sebum, toksyny), vp/va copolymer (zwiększa lepkość, wygładza i zmiękcza skórę), kaolin (glinka biała; wypełniacz, oczyszcza, remineralizuje, odświeża, łagodzi podrażnienia, wygładza, matuje), methylparaben (konserwant).
Sposób użycia : Dokładnie umyj twarz i osusz skórę. Zaleca się wykonanie "parówki". Zwilż nos. Odklej folię zabezpieczającą i przyklej plasterek na nos. Pozostaw na około 10-15 minut. Po tym czasie plasterek powinien być już suchy. Oderwij plasterek i przetrzyj nos zimnym tonikiem. Zaleca się stosowanie razem z zestawem BlackHead Out.
Plasterek na nos jest wyprofilowany, dzięki czemu łatwo się domyślić w jaki sposób należy go przykleić. Najpierw jednak należy odkleić właściwą, czarną część plastra na tkaninie od folii zabezpieczającej. Najpierw zwilżamy nos np. wodą lub hydrolatem, a potem naklejamy plasterek i
czekamy 15 minut aż zaschnie. Niestety za pierwszym razem chciałam
wzmocnić działanie plastra i namoczyłam go także od zewnątrz - nie jest to dobry pomysł, ponieważ plasterek wtedy nie schnie i trzeba czekać dużo dłużej. Plasterek idealnie dopasowuje
się do kształtu nosa. Po zdjęciu go na skórze zostają ciemne ślady, które na szczęście schodzą podczas przemywania skóry tonikiem lub płynem micelarnym.
Zobacz też:
Zobacz też:
Cała zabawa z plasterkiem polega na tym, że musimy poczekać, aż wyschnie, dopiero wtedy należy go zerwać, najlepiej jednym, płynnym ruchem. Na szczęście wyraźnie czuję, gdy plaster jest już "gotowy", ponieważ robi się sztywny i trudno zmarszczyć nos. Zdejmowanie go troszkę boli, ale spokojnie można wytrzymać. Niestety wszystkie te zabiegi niewiele dają, nie zauważyłam wpływu na zaskórniki. Może wyrwałam kilka włosków, ale czarne punkciki jak były, tak i są. Możliwe, że trzy plastry, bo tyle miałam, to za mało, aby uzyskać jakiś efekt, ale obecnie testuję już plastry jeszcze innej marki.
To już lepiej działały plastry Holika Holika, choć też nie były idealne, o czym możecie poczytać klikając:
Jak widzicie lubię tę markę, choć nie wszystkie produkty się u mnie sprawdzają. Mam do niej ogromny sentyment, ponieważ od kosmetyków Mizona zaczęłam interesować się azjatyckimi rytuałami pielęgnacyjnymi, dzięki czemu poznałam sporo ciekawych tricków urodowych.
A Wy używałyście już masek w płachcie? Jakie są Wasze doświadczenia z tego typu pielęgnacją?
Szkoda, że plastry są takie słabe.
OdpowiedzUsuńMiałam ten plasterek na nos i był mega słaby :( Nie polubiliśmy się.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że te plasterki na nos nie działają, bo jednak chciałabym , żeby jakas magiczna moc je wyssała ;)
OdpowiedzUsuńMam ogromną ochotę wypróbować maseczkę bomblującą w płachcie. Jestem bardzo ciekawa jak się u mnie sprawdzi :)
OdpowiedzUsuńŻe też jeszcze nie miałam tych bąbelkujących masek :P
OdpowiedzUsuńJa wciąż nie przekonałam się do takich masek ;)
OdpowiedzUsuńJa ciągle szukam jakiś dobrych plastrów na nos. Nic się u mnie nie sprawdza :)
OdpowiedzUsuńJa uwielbiam maski w płachcie ale pewnie pisałam ci że robię je sama w zależności od potrzeb :) kupuję w Hebe skompresowane i moczę np w rumianku, wodzie różanej itp produktach :)
OdpowiedzUsuńLubię te bąblujące maseczki :D. Choć i tak najbardziej zaciekawiła mnie pierwsza :)
OdpowiedzUsuńU mnie żadne plasterki na nos nie działają :( Tej maski akurat nie miałam, ale lubię takie bąblujące cuda ;)
OdpowiedzUsuńMaskę bąbelkową bym wypróbowała ^^
OdpowiedzUsuńLubię, jak maski chłodzą - szczególnie latem jest to pożądane. Maseczki bąbelkującej jeszcze nie miałam, choć ciekawi mnie, jak się taką trzyma na twarzy :D takie plastry na nos miałam innej marki i też szału nie było.
OdpowiedzUsuńSzkoda że plastry na nos się nie sprawdziły :/
OdpowiedzUsuńNigdy nie stosowałam produktów w takiej formie. Fajnie objaśniłaś skład produktów :)
OdpowiedzUsuńBąbelkujące maski chcę kiedyś wypróbować (niekoniecznie musi być z Mizon), a plastrom na nos nie ufam, bo próbowałam różnych i żaden nie zadziałał ;)
OdpowiedzUsuńbąbelki :D!
OdpowiedzUsuńU mnie (i u męża) plasterki na nos też się nie sprawdziły :(
OdpowiedzUsuńmaskę oczyszczającą chętnie bym wypróbowała :)
OdpowiedzUsuńMam taki plaster z Marion ;) całkiem fajny !
OdpowiedzUsuńMiałam tę bąbelkującą i fajnie się spisała ;)
OdpowiedzUsuńJa muszę wypróbować taką bąblującą ;D
OdpowiedzUsuńMiałam niebieską wersję i nie byłam jakoś specjalnie zachwycona, ale zła też nie była ;) fajna ta z bąbelkami musi być
OdpowiedzUsuńJa właśnie szukam dobrych plastrów, ale ciężko na coś trafić. Bąblujące maski są mega :D Właśnie jedna na mnie czeka z Lbiotici :D
OdpowiedzUsuńNigdy nie miałam nic z tej firmy :)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że plasterki się nie sprawdziły, bo mam problem z zaskórnikami :(
Ja tylko maske kolagenową miałam na sobie.niestety potrzebowałam pomocy w zakładaniu jej i musiałam leżeć na płasko, bo się zsuwała, ale efekt był świetny 😉
OdpowiedzUsuńMaski są kuszące :)
OdpowiedzUsuńuwielbiam maksi w płachcie, obecnie mam nawilżające od Missha, EtudeHouse i Innisfree, ale mam ochotę na te bąbelki Mizona :D
OdpowiedzUsuńTo może dziwne, ale jeszcze nie testowałam maski w płachcie. Sięgam raczej po te zwykłe w kremach. Zainteresowała mnie jednak ta babelkowa;)
OdpowiedzUsuńTo bąbelkowanie to niezła zabawa:)
OdpowiedzUsuńChętnie spróbowałabym obu maseczek, chociaż kolejność składników w pierwszej nie powala. Uwielbiam maseczki bąbelkowe- moja ulubiona to póki co Lbiotica <3.
OdpowiedzUsuńMaska bąbelkowa bardzo fajna :)
OdpowiedzUsuńMam ten plasterek na nos, ale jeszcze nie używałam ;p
OdpowiedzUsuńMizon bardzo lubię <3 nawadniającą miałam, ale oczyszczającej jeszcze nie :)
OdpowiedzUsuńWszystkie trzy wciąż czekają na swoją kolej ☺
OdpowiedzUsuń