Maski w płachcie: L'biotica, Dotleniająca, Skin79 Wybielająca panda oraz Rozjaśniająca zielona Purifying
Lubię maski w płachcie (tzw. mask sheet), obok tych glinkowych to moje ulubione. Szybko się je nakłada i zdejmuje, a efekty naprawdę są. SĄ. Raz lepsze, raz gorsze, wiadomo, wszystko zależy od składników, ale niczego nie trzeba odmierzać i mieszać, nie trzeba ostrożnie nakładać, żeby nie skapnęło na naszą nową śliczną bluzkę :) Dziś mam dla Was aż trzy recenzje takich właśnie masek. Zapraszam.
L'biotica, Maska na tkaninie Dotleniająca + CO2
Od producenta:
"Aktywne, regeneracyjne działanie CO2 na skórę znane jest i szeroko wykorzystywane przez kosmetologów oraz lekarzy medycyny estetycznej. Związek ten stymuluje przepływ krwi, tlenu oraz składników odżywczych w skórze. Dzięki temu skóra jest widocznie rozświetlona i odzyskuje naturalną sprężystość.
Bardzo bogaty skład maseczki to składniki takie jak m.in. Acerola – owoc bogaty w witaminę C, prowitaminę A oraz wit. B1, wit. B2, wit. PP, wapń, fosfor i żelazo, a także karotenoidy i flawonoidy, które mają działanie antyoksydacyjne. Posiada dobroczynne właściwości przeciwutleniające, neutralizujące wolne rodniki, przeciwdziałając przedwczesnym procesom starzenia się skóry.
Maska ukryta jest w tekturowym opakowaniu, które wygląda ładnie, estetycznie i zwraca na siebie uwagę. Mamy tu mnóstwo informacji nt. działania, składników i sposobu aplikacji. Maska kosztuje ok.10-15 zł/sztukę. Producent obiecuje, że stosując ją 1-2 razy w tygodniu uzyskamy cerę pełną blasku, zdrową i odmłodzoną. Więcej KLIK.
Skład: szczegóły poniżej. Rzucił mi się w oczy ulubieniec w postaci niacynamidu oraz niacyny, wit. E, liczne roślinne ekstrakty i kwasy, acerola i olejki eteryczne pod koniec.
W tekturowym opakowaniu znajduje się saszetka z maską. Maska jest naprawdę mocno nasączona, ale na szczęście nie kapie. Pachnie bardzo przyjemnie, świeżo i dość intensywnie, ale nie jest to zapach męczący i duszący. Sama maska ma klasyczny kształt białej płachty z otworami na oczy, nos i usta, ale w porównaniu do Skinowych jest odrobinę mniejsza - i dobrze! Świetnie się przystosowała do mojej twarzy, nic nie odstawało, a przy tym dobrze się trzymała.
Maska nie podrażniła skóry i nie spowodowała łzawienia oczu. Po zalecanych 15 minutach zdjęłam ją, choć nadal była mokra - resztką serum przetarłam jeszcze twarz oraz szyję i dekolt. Przez dłuższą chwilę skóra delikatnie się lepiła, ale to ustąpiło. Uzyskałam cerę pełną blasku, co nie ma nic wspólnego z ordynarnym błyszczeniem. Niacynamid pięknie przymknął pory, przez co skóra wydawała się gładsza, zadbana i sprężysta. Maska dobrze nawilża skórę, nie ściąga jej, nie wysusza. Twarz wygląda na zdrowszą, młodszą i promienną.
Skin79, I'm Purifying, Rozjaśniająca maska w płachcie, Zielona z serii kolorowej
Od producenta: opis na zdjęciu.
Maskę otrzymamy w saszetce, na której są podstawowe informacje po angielsku i polsku (na naklejce dystrybutora). Seria kolorowa jest w tym momencie niedostępna na oficjalnej stronie dystrybutora, ale mam nadzieję, że to sytuacja tymczasowa. Kosztowała, w zależności od promocji, 10-20zł/sztukę.
Skład: szczegóły poniżej. Mamy tu m.in. ekstrakt z lawendy, rozmarynu, tymianku, szałwii i wielu innych, cennych roślin do tłustej skóry oraz alantoinę.
Saszetka łatwo się otwiera, ukazując wewnątrz dobrze nasączoną tkaninę. Maska jest klasycznie biała i posiada otwory gdzie trzeba. Dla mnie jest odrobinę zbyt duża, przez co muszę trochę kombinować z zaginaniem jej, by dobrze przylegała do skóry. Mimo wszystko dobrze się trzyma, nic się nie osuwa i nie kapie. Pachnie niesamowicie, trochę cytrynowo, trochę przyprawowo, trochę herbaciano, a gdzieś w tle wyczuwam też alkohol. Zapach ten nie męczy, a umila aplikację.
Po ok. 20 minutach maskę zdjęłam, mimo że wciąż była wilgotna - tradycyjnie przetarłam resztką serum szyję i dekolt. Jak się wygląda w masce? Zabójczo... lepiej, żeby postronny obserwator się nie napatoczył na ten widok, bo jeśli akurat jest fanem horrorów zawał murowany ;) Maska mnie nie podrażniła, nic nie piekło ani nie swędziało, a oczy nie łzawiły. Po ok. 10 minutach od jej zdjęcia miałam krótkotrwałe uczucie ściągnięcia cery, ale skóra się nie lepiła.
Maska przede wszystkim doskonale i na długo przymknęła pory, przez co cera wyglądała nieskazitelnie, była gładka i niemal dziewczęca. Skóra byłą odświeżona, oczyszczona, pełna blasku, a zaczerwienienia mniej widoczne. Wiem, że u niektórych dziewczyn powodowała wysyp - u mnie nic takiego nie miało miejsca, wręcz przeciwnie - skóra przez kilka dni była w idealnym stanie.
Skin79, Whitening Care, Wybielająca maska w płachcie, Panda z serii Animal
Od producenta:
Maska w saszetce kosztuje od 10-20zł/sztukę np. TUTAJ. Opakowanie kusi słodkim wizerunkiem pandy i nie bez powodu! Z samej saszetki wiele się nie dowiemy, chyba że znacie koreański? Mamy skład, mini info po angielsku i naklejkę dystrybutora, to musi wystarczyć.
Skład: szczegółowy poniżej. Wnioskuję, że zawiera m.in. sporo mojego ulubionego niacynamidu, ekstrakty z roślin, alantoinę, glicerynę.
Tradycyjnie łatwo się otwiera ukazując wewnątrz maseczkę z wizerunkiem pandy. Tak, tak - nakładając ją na skórę będziemy wyglądać jak panda, całkiem zabawne wrażenie. Maseczka jest oczywiście doskonale nasączona, ale nie kapie. Szczególnie spodobał mi się jej zapach, który towarzyszy zarówno podczas aplikacji jaki i jakiś czas po niej - delikatny, lekko kwiatowy, ale z jakąś nutą cierpkiego owocu w tle. Dziwny, ale intrygujący. Panda nie podrażnia jak jej różowa koleżanka z serii kolorowej.
Dobrze się trzyma twarzy i mam wrażenie, że jest trochę mniejsza niż te wielkie mask sheety z serii kolorowej. Po 20 minutach zdjęłam ją, a resztką przetarłam szyję - jak zawsze. Uczucie ściągnięcia skóry towarzyszyło mi jedynie przez chwilę po zdjęciu maski, podczas wchłaniania się serum, potem zniknęło zupełnie. Kiedy płyn już się wchłonie, skóra bardzo się błyszczy. Nie, nie ma na niej sebum i nie jest tłusta, po prostu się błyszczy i delikatnie lepi. Jak dla mnie trochę za dużo tego blasku. Jednocześnie skóra jest mocno napięta, a pory są kompletnie niewyczuwalne w dotyku, cera jest gładka, jędrna i sprężysta. Maska ładnie rozjaśnia zaczerwienienia, to w końcu jej główne zadanie - moje policzki wyglądają po prostu lepiej niż przed nałożeniem jej.
Wszystkie maski bardzo przypadły mi do gustu! Wspaniale chłodzą, więc są świetnym rozwiązaniem na zbliżające się wielkimi krokami lato. Jednocześnie sama aplikacja jest szybka, bezproblemowa i przyjemna, więc chętnie poznam kolejne!
Miałyście któreś z tych mask sheetów? Polecacie inne?
L'biotica, Maska na tkaninie Dotleniająca + CO2
Od producenta:
"Aktywne, regeneracyjne działanie CO2 na skórę znane jest i szeroko wykorzystywane przez kosmetologów oraz lekarzy medycyny estetycznej. Związek ten stymuluje przepływ krwi, tlenu oraz składników odżywczych w skórze. Dzięki temu skóra jest widocznie rozświetlona i odzyskuje naturalną sprężystość.
Bardzo bogaty skład maseczki to składniki takie jak m.in. Acerola – owoc bogaty w witaminę C, prowitaminę A oraz wit. B1, wit. B2, wit. PP, wapń, fosfor i żelazo, a także karotenoidy i flawonoidy, które mają działanie antyoksydacyjne. Posiada dobroczynne właściwości przeciwutleniające, neutralizujące wolne rodniki, przeciwdziałając przedwczesnym procesom starzenia się skóry.
Dzięki nowoczesnej technologii substancje aktywne zawarte w masce
są doskonale wchłaniane i wnikają nawet w głębokie warstwy skóry. Maska
na nasączonej tkaninie spełnia rolę filtra, który w połączeniu z
ciepłotą ciała stopniowo uwalnia aktywne składniki i pomaga wnikać im w
głębokie warstwy skóry.
Polecana jest do całorocznej pielęgnacji każdego rodzaju skóry
szczególnie potrzebującej ujednolicenia kolorytu, wygładzenia i
nawilżenia."
Maska ukryta jest w tekturowym opakowaniu, które wygląda ładnie, estetycznie i zwraca na siebie uwagę. Mamy tu mnóstwo informacji nt. działania, składników i sposobu aplikacji. Maska kosztuje ok.10-15 zł/sztukę. Producent obiecuje, że stosując ją 1-2 razy w tygodniu uzyskamy cerę pełną blasku, zdrową i odmłodzoną. Więcej KLIK.
Skład: szczegóły poniżej. Rzucił mi się w oczy ulubieniec w postaci niacynamidu oraz niacyny, wit. E, liczne roślinne ekstrakty i kwasy, acerola i olejki eteryczne pod koniec.
W tekturowym opakowaniu znajduje się saszetka z maską. Maska jest naprawdę mocno nasączona, ale na szczęście nie kapie. Pachnie bardzo przyjemnie, świeżo i dość intensywnie, ale nie jest to zapach męczący i duszący. Sama maska ma klasyczny kształt białej płachty z otworami na oczy, nos i usta, ale w porównaniu do Skinowych jest odrobinę mniejsza - i dobrze! Świetnie się przystosowała do mojej twarzy, nic nie odstawało, a przy tym dobrze się trzymała.
Maska nie podrażniła skóry i nie spowodowała łzawienia oczu. Po zalecanych 15 minutach zdjęłam ją, choć nadal była mokra - resztką serum przetarłam jeszcze twarz oraz szyję i dekolt. Przez dłuższą chwilę skóra delikatnie się lepiła, ale to ustąpiło. Uzyskałam cerę pełną blasku, co nie ma nic wspólnego z ordynarnym błyszczeniem. Niacynamid pięknie przymknął pory, przez co skóra wydawała się gładsza, zadbana i sprężysta. Maska dobrze nawilża skórę, nie ściąga jej, nie wysusza. Twarz wygląda na zdrowszą, młodszą i promienną.
Skin79, I'm Purifying, Rozjaśniająca maska w płachcie, Zielona z serii kolorowej
Od producenta: opis na zdjęciu.
Maskę otrzymamy w saszetce, na której są podstawowe informacje po angielsku i polsku (na naklejce dystrybutora). Seria kolorowa jest w tym momencie niedostępna na oficjalnej stronie dystrybutora, ale mam nadzieję, że to sytuacja tymczasowa. Kosztowała, w zależności od promocji, 10-20zł/sztukę.
Skład: szczegóły poniżej. Mamy tu m.in. ekstrakt z lawendy, rozmarynu, tymianku, szałwii i wielu innych, cennych roślin do tłustej skóry oraz alantoinę.
Saszetka łatwo się otwiera, ukazując wewnątrz dobrze nasączoną tkaninę. Maska jest klasycznie biała i posiada otwory gdzie trzeba. Dla mnie jest odrobinę zbyt duża, przez co muszę trochę kombinować z zaginaniem jej, by dobrze przylegała do skóry. Mimo wszystko dobrze się trzyma, nic się nie osuwa i nie kapie. Pachnie niesamowicie, trochę cytrynowo, trochę przyprawowo, trochę herbaciano, a gdzieś w tle wyczuwam też alkohol. Zapach ten nie męczy, a umila aplikację.
Po ok. 20 minutach maskę zdjęłam, mimo że wciąż była wilgotna - tradycyjnie przetarłam resztką serum szyję i dekolt. Jak się wygląda w masce? Zabójczo... lepiej, żeby postronny obserwator się nie napatoczył na ten widok, bo jeśli akurat jest fanem horrorów zawał murowany ;) Maska mnie nie podrażniła, nic nie piekło ani nie swędziało, a oczy nie łzawiły. Po ok. 10 minutach od jej zdjęcia miałam krótkotrwałe uczucie ściągnięcia cery, ale skóra się nie lepiła.
Maska przede wszystkim doskonale i na długo przymknęła pory, przez co cera wyglądała nieskazitelnie, była gładka i niemal dziewczęca. Skóra byłą odświeżona, oczyszczona, pełna blasku, a zaczerwienienia mniej widoczne. Wiem, że u niektórych dziewczyn powodowała wysyp - u mnie nic takiego nie miało miejsca, wręcz przeciwnie - skóra przez kilka dni była w idealnym stanie.
Skin79, Whitening Care, Wybielająca maska w płachcie, Panda z serii Animal
Od producenta:
"Innowacyjny design nowych masek w płacie zachęca do zabawy podczas codziennej rutyny pielęgnacyjnej. CZARNA PANDA to maska mocno wybielająca. Stosowana regularnie wyrównuje koloryt skóry i niweluje cienie. Wzbogacona o silny antyoksydant, jakim jest witamina B3, tu w postaci amidu kwasu nikotynowego, pomaga zapanować nad przebarwieniami, zwiększa nawilżenie, poprawia barierę lipidową naskórka. Przeznaczona zarówno do cer z problemami, jak i tych bardziej wrażliwych czy dojrzałych. Produkt wolny od parabenów, pochodnych formaldehydu i ftalanów."
Maska w saszetce kosztuje od 10-20zł/sztukę np. TUTAJ. Opakowanie kusi słodkim wizerunkiem pandy i nie bez powodu! Z samej saszetki wiele się nie dowiemy, chyba że znacie koreański? Mamy skład, mini info po angielsku i naklejkę dystrybutora, to musi wystarczyć.
Skład: szczegółowy poniżej. Wnioskuję, że zawiera m.in. sporo mojego ulubionego niacynamidu, ekstrakty z roślin, alantoinę, glicerynę.
Tradycyjnie łatwo się otwiera ukazując wewnątrz maseczkę z wizerunkiem pandy. Tak, tak - nakładając ją na skórę będziemy wyglądać jak panda, całkiem zabawne wrażenie. Maseczka jest oczywiście doskonale nasączona, ale nie kapie. Szczególnie spodobał mi się jej zapach, który towarzyszy zarówno podczas aplikacji jaki i jakiś czas po niej - delikatny, lekko kwiatowy, ale z jakąś nutą cierpkiego owocu w tle. Dziwny, ale intrygujący. Panda nie podrażnia jak jej różowa koleżanka z serii kolorowej.
Dobrze się trzyma twarzy i mam wrażenie, że jest trochę mniejsza niż te wielkie mask sheety z serii kolorowej. Po 20 minutach zdjęłam ją, a resztką przetarłam szyję - jak zawsze. Uczucie ściągnięcia skóry towarzyszyło mi jedynie przez chwilę po zdjęciu maski, podczas wchłaniania się serum, potem zniknęło zupełnie. Kiedy płyn już się wchłonie, skóra bardzo się błyszczy. Nie, nie ma na niej sebum i nie jest tłusta, po prostu się błyszczy i delikatnie lepi. Jak dla mnie trochę za dużo tego blasku. Jednocześnie skóra jest mocno napięta, a pory są kompletnie niewyczuwalne w dotyku, cera jest gładka, jędrna i sprężysta. Maska ładnie rozjaśnia zaczerwienienia, to w końcu jej główne zadanie - moje policzki wyglądają po prostu lepiej niż przed nałożeniem jej.
Wszystkie maski bardzo przypadły mi do gustu! Wspaniale chłodzą, więc są świetnym rozwiązaniem na zbliżające się wielkimi krokami lato. Jednocześnie sama aplikacja jest szybka, bezproblemowa i przyjemna, więc chętnie poznam kolejne!
Miałyście któreś z tych mask sheetów? Polecacie inne?
Znam i uwielbiam te ze Skin79. Ostatnio praktycznie tylko ich używam. Maski w płacie są niesamowicie wygodne!
OdpowiedzUsuńZgadza się. Płachty i glinki rulez ;)
UsuńPandzioszke kocham!!! jak Ci pasuje 😉 labotice oglądałam dziś w aptece - za duży asortyment i nie wiedziałam jaka kupić :D A Zielona ze skin też mam, czeka na swoją kolej.
OdpowiedzUsuńHaha dziękuję xD Narobili tych masek, nie wiadomo którą wybrać ;)
UsuńMaska z efektem pandy jest słodka ;-)
OdpowiedzUsuńSłodka i działa :)
Usuńhahaha Pandzias ja znalazł :D Ja z kolorowych najbardziej lubię właśnie zieloną i brązową :)) Świetne ale niestety CHOLERNIE drogie są Maski WHEN ale nie z tych tanich serii "SIMPLY WHEN"(te akurat są słabe) za to te drogie - mamo...
OdpowiedzUsuńPatrycja Ty już nie kuś ludzi dobrej woli kolejnymi cudami, bo bankructwo mnie czeka :) Chcę wszystkie!
UsuńBoska ta panda :D Zaciekawiłaś mnie tą rozjaśniającą maską ;)
OdpowiedzUsuńNie da się przejść obok niej obojętnie :D
UsuńMaska w kształcie Pandy po prostu boska *.* Każda z nich nie ciekawi i każdą chciałabym wypróbować :D Ostatnimi czasy bardzo polubiłam się z maskami w płachcie - zauważyłam, ze działają lepiej niż niejedna maska w "kremie" :D
OdpowiedzUsuńZdecydowanie! No i ta radocha - szybko zakładasz, szybko zdejmujesz, cieszysz się efektem :)
UsuńJa dopiero będę się bawić tymi maskami :D. Jestem ich strasznie ciekawa bo wszyscy zachwalają.
OdpowiedzUsuńRozpoczynasz więc przygodę, którą trudno skończyć xD
UsuńMaska z L'Biotica, brzmi ciekawie :) Ja szukam wciąż jakiegoś cuda na wągry, ale nic. Nie chcą mnie opuścić.
OdpowiedzUsuńMój blog ♥ Serdecznie zapraszam !
Bo one Cię lubią i nie mogą się z Tobą rozstać ;) A tak serio mi bardzo pomógł preparat punktowy Tołpa Sebio i mydło oliwkowe jako peeling.
UsuńBardzo lubię takie maski w płachcie! Ostatnio używam od Missha :)
OdpowiedzUsuńNie widziałam dotąd ich masek, a firmę lubię. Aktualnie się tymi kosmetykami ślimaczę ;)
UsuńZe mną jest cos nie tak, bo po zastosowaniu tych szmatek nie widzę żadnych efektów na obliczu:) A i nigdy nue wiem, która strona jest prawa a która lewa!
OdpowiedzUsuńKasiu jak to nie widzisz efektów? Nawet najmniejszych? Jakich masek używałaś
UsuńCiekawe wszystkie 3;) Jeszcze nigdy nie używałam maseczek w płachcie, a chętnie bym je przetestowała;) Przyjrzę im się przy okazji wizyty w drogerii;)
OdpowiedzUsuńNaprawdę warto, choćby z ciekawości ;)
Usuńjeszcze nie miałam tego typu maski :P
OdpowiedzUsuńSpróbuj kiedyś! Zobaczysz jakie to fajne :)
UsuńTa panda jest świetna :D Nie miałam tych masek ale lubię nakładać na siebie takie płachty i straszyć ;)
OdpowiedzUsuńHehe listonoszu nadchodź xD
UsuńI jak słodko można wyglądać w takiej masce ;)
OdpowiedzUsuńNajlepsza była mina mojego męża: "Co ty masz na twarzy?!?" :D
UsuńMaseczka panda, kreatywność producentów nie zna granic. Maseczek nie kupuje od wieków i robię je sama, stąd to zdziwienie ile tego wszystkiego naprodukowali :)
OdpowiedzUsuńJakoś trzeba się wyróżnić wśród konkurencji. Sama też często robię maseczki :)
UsuńNie miałam jeszcze okazji stosować takich masek :)
OdpowiedzUsuńWszystko przed Tobą, do wyboru, do koloru :)
UsuńAch ubóstwiam maski w płachcie <3
OdpowiedzUsuńWczoraj po raz pierwszy użyłam hydrożelowej z Marion - była cudna a płat żelowy, mimo że potrafi się ześlizgnąć, daje poza pielęgnacją jeszcze uczucie chłodzenia :)
Taką hydrożelową też miałam, fajna na lato! :)
UsuńTa ostatnia maseczka mnie rozbawiła, najważniejsze że dają dostrzegalne efekty :)
OdpowiedzUsuńTo taki bonus +10 do uroku ;)
UsuńMnie najbardziej kusi ta pierwsza :) Ale panda też jest ciekawa :D myślę, że wypróbuje je niedługo ;D
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że będziesz równie zadowolona jak ja :)
UsuńWszystkie szalenie lubię, szczególnie te ze Skin79. Wczoraj zrobiłam sobie złotego ślimaka i jestem pod wrażeniem :P A ta z Lbiotica też była świetna :) Zwierzakowe uwielbiam za te nadruki :D
OdpowiedzUsuńBuźki typu kocia mordka są przezabawne :)
UsuńZnam jedynie maski L'biotica i je używam. Staram się pamiętać o regularnym ich stosowaniu, bo wydaje mi się, że dość dobrze spełniają swoją rolę.
OdpowiedzUsuńU mnie na pewno, a regularność to faktycznie podstawa pielęgnacji :)
UsuńDotleniającą mam i planuję użyć jutro:)
OdpowiedzUsuńCiekawe jak się spisała :)
UsuńMiałam Pandę a Lbiotice własnie zamówiłam, przez internet. Skusiły mnie te pozytywne opinie o dotlenieniu i zamknięciu porów :) Zobaczymy jak sprawdzi się u mnie :)
OdpowiedzUsuń* Śliczniasta z Ciebie panda :)))
Dzięki Magda. Mam nadzieję, że Ci się spodoba :)
UsuńJa jestem niesamowicie ciekawa tych masek ze Skin79 :) duzo dobrego o nich słyszałam, ze ta panda jest przesłodka! :)
OdpowiedzUsuńTo zależy która, np. różowa zupełnie mi nie odpowiadała, łzawiły mi od niej oczy :)
UsuńPanda przezabawna :)
OdpowiedzUsuńTrzeba żartować żeby nie zwariować ;)
UsuńOjjj mam nadzieję, że jednak dojdzie!
OdpowiedzUsuńDzięki :*
Ja jednak na pierwszym miejscu stawiam u siebie glinki, te w płachtach nie działają na moją cerę tak dobrze :)
OdpowiedzUsuńGlinki też uwielbiam, nawet za chwilę planuję moją ukochaną niebieską nałożyć :)
UsuńOstatnio sięgam po maski w płacie i widzę różnicę w markach,niektóre są cienkie jak papier i słabo nasączone,inne grubiutkie a esencją mogłabym obdzielić ze dwie koleżanki :)
OdpowiedzUsuńJa jeszcze na takie cienkie nie natrafiłam, raczej na te drugie, mocno nasączone :)
UsuńPanda zajebista: ) u mnie dobrze sprawdza się L'biotica:)
OdpowiedzUsuńsuper
OdpowiedzUsuń