Belcils: Krem witalizujący do rzęs, rezultaty po 4 miesiącach
Nadal walczę z moimi rzęsami. Wsmarowuję w nie różne preparaty, dokładnie zmywam tusz, nie trę, dbam, chucham, a one… szkoda gadać. Nie poddam się na pewno. Dziś przedstawię Wam rezultaty stosowania przez cztery miesiące Kremu Belcils, raczej mało znanego, choć ma sporo opinii na wizaz.pl.
Krem kupimy w kartoniku, który designem nie powala. Kojarzy się z aptecznymi maściami czy kroplami do oczu. Zawiera jednak wszelkie podstawowe informacje. Cena jest bardzo różna, najczęściej oscyluje w granicach 20zł/4 ml.
Wewnątrz mamy tubkę oraz ulotkę. Możemy sobie poczytać o obietnicach producenta.
Producent sporo nam obiecuje. Poleciałam na “wydłuża, pogrubia i zapobiega wypadaniu“.
Skład: Zaraz za wazeliną (uelastycznia) i lanoliną mamy olej rycynowy (odżywia rzęsy, wzmacnia je i przyciemnia), parafinę, a następnie olej jojoba (wygładza, nawilża skórę), panthenol (chroni rzęsy, nabłyszcza), Eucalyptol (antybakteryjny, nadaje zapach), konserwant i antyutleniacz.
Sama tubka do złudzenia przypomina apteczne maści. Jest malutka i poręczna. Wykonana jest z aluminium, co jest higieniczne, ale trzeba uważać z siłą nacisku, gdyż łatwo można wycisnąć z niej zbyt wiele. O wiele za wiele.
Końcówka może i ułatwia nakładanie preparatu, ale ja zdecydowanie wolałam najpierw nałożyć maść na opuszkę palca i tak wsmarowywać ją w powieki i rzęsy. Było mi po prostu wygodniej. Oczywiście najpierw zawsze dokładnie myłam ręce.
Sama maść jest lekko żółta i przezroczysta. Pachnie olejkiem z drzewa herbacianego, jest to zapach delikatny, ale
dość charakterystyczny. Pocieszę Was, że zupełnie go nie czuć podczas
aplikacji i potem, aby go poczuć trzeba specjalnie wąchać produkt, czego robić
przecież nie trzeba.
dość charakterystyczny. Pocieszę Was, że zupełnie go nie czuć podczas
aplikacji i potem, aby go poczuć trzeba specjalnie wąchać produkt, czego robić
przecież nie trzeba.
Po rozsmarowaniu zdecydowanie czuć tłustawą warstewkę, ale nie przeszkadzało mi to.
Niewielka ilość 4 ml wystarczyła mi dokładnie na 4 m-ce kuracji, a więc wydajność ma bardzo dobrą. Łatwo jest wydobyć preparat do końca, choć pod koniec tubka lekko pęka na zagięciach, nie przeszkadzało mi to specjalnie, ale można się pokaleczyć.
Krem wsmarowywałam prawie codziennie z uporem maniaka wieczorem po demakijażu, na dokładnie oczyszczone rzęsy i w ich podstawę. Robi się to szybciutko, więc jedynym problemem jest pamiętanie o kuracji. Przez cały ten czas ani razu nie odczułam najmniejszego dyskomfortu, pieczenia, łzawienia czy zaczerwienienia.
Powyżej zdjęcia “przed” i “po”, na których aż nazbyt dobitnie widać, że nie ma mowy ani o wydłużeniu ani o pogrubieniu rzęs. Nie zauważyłam także zagęszczenia. Jedyne co uzyskałam i muszę to wyznać: rzęsy przestały mi praktycznie wypadać, wzmocniły się i nabłyszczyły. Spodziewałam się jednak czegoś więcej po czterech miesiącach.
Niemniej jeśli macie problemy z nadmiernym wypadaniem rzęs i chcecie je ratować przed dezercją warto zaopatrzyć się w tą mała tubkę. Stosowanie maści jest przyjemne i szybkie, raczej nie ma tam co podrażniać, a może akurat u Was zadziała lepiej?
Zaczęłam już kolejną kurację, a jakże. Tym razem postawiłam na Stymulujące serum do rzęs Floslek i pokładam w nim spore nadzieje. Trzymajcie kciuki!
EDIT. Serum Floslek przetestowanie, recenzję znajdziecie TUTAJ.
EDIT. Serum Floslek przetestowanie, recenzję znajdziecie TUTAJ.
Znacie któryś z tych preparatów? Co u Was się sprawdza na rzęsach?










