W zeszłą wiosnę, czyli już rok temu, kupiłam swój pierwszy z życiu krem BB (a raczej jego imitację, bo z Azji to on nie pochodzi). Nie spodziewałam się niczego konkretnego, chciałam jedynie, aby był lżejszy niż podkład (w tamtym okresie moja cera bardzo się poprawiła i nie chciałam jej zbytnio obciążać w ciepłe dni). Oczekiwałam lekkiego krycia i właściwości pielęgnujących. Co mnie podkusiło, aby kupić ten konkretny produkt? Do tej pory nie wiem. To jedna z tych decyzji “na szybko”, bo skoro i tak nie mam porównania to wszystkie są tak samo dobre (lub złe). Od czegoś trzeba było zacząć. Wybór padł na:
Maybelline
New Dream Pure BB
Krem BB 8w1
2% Salicylic Acid
For Oily Skin
LIGHT
SPF 15
Krem znajduje się w poręcznej tubce. Turkusowe elementy lubię i zwróciły moją uwagę na pewno. Miękki plastik ułatwia wydobycie odpowiedniej ilości produktu, a pod końcem wyciśniemy go prawie do ostatniej kropelki.
Producent wiele, oj wiele nam obiecuje.
Uczciwie go ze wszystkiego rozliczyłam, możecie mi wierzyć 🙂
Zachęcające i takie konkretnie prawda? Może to było powodem wrzucenia go do koszyka 😉
Skład: Mam nadzieję, że coś widać na zdjęciu. Może to głupie, ale mimo że wszędzie jest napisane, iż produkt zawiera kwas salicylowy, podczas zakupu zupełnie to do mnie nie dotarło.

Krem ma lejącą konsystencję, przez co wydajność jest taka sobie, trzeba bardzo z nim uważać, przy wydobywaniu lubi uciekać. Osobiście sporo go zmarnowałam… mimo uważania 😉
Zapach dla mnie jest apteczny, szpitalny, niespecjalnie przyjemny. Po nałożeniu na skórę czuć go jeszcze chwilę, po czym się ulatnia lub może nos się przyzwyczaja.
O ile dobrze pamiętam do wyboru były tylko dwa odcienie: jasny i ciemny. Bez wahania wzięłam jasny, oczywiście w ciemno, bo testerów nie było…
Teraz trochę pomarudzę o kwasie salicylowym. Kto już to wszystko wie niech śmiało omija tą część. Rozgrzeszam 😉
Kwas salicylowy – posiada właściwości złuszczające, przeciwbakteryjne, przeciwgrzybiczne i
słabo ściągające. W kosmetykach w stężeniu
1-2% pomaga w walce z zaskórnikami, powierzchniowymi przebarwieniami oraz zmniejsz
łojotok. Przenika przez warstwę sebum oczyszczając i odblokowując pory skóry, zapobiegając jednocześnie
tworzeniu kolejnych wyprysków. Ponadto zwiększa on penetrację innych
substancji aktywnych oraz przygotowuje skórę do zabiegów
mikrodermabrazji.
Cud-miód, jagódki i malinki. Ale czy na pewno?
Na kwas salicylowy można mieć alergię objawiającą się m.in. silnym puchnięciem. Kosmetyki z jego zawartością odradza się kobietom w ciąży i karmiącym matkom. Ponadto nie wolno się opalać na słońcu i w solarium, konieczne jest nakładanie na skórę wysokich filtrów UV.
Dla mnie jednak najważniejsze jest, że kwas salicylowy stosowany zbyt często (a krem BB z założenia się dość często stosuje – codziennie lub prawie codziennie) nadmiernie wysusza skórę, nasilając jej szorstkość. Ponadto silnie zwężając ujścia kanalików gruczołów łojowych uniemożliwia wydostanie się sebum na skórę. Prowadzi to do… wysypu niedoskonałości, jeszcze silniejszego przetłuszczania skóry, nasilenia trądziku.
Trochę się przestraszyłam, ale że jako świat do odważnych należy dałam mu szansę. Na pewnych warunkach.

Jako, że bałam się wysuszenia zawsze nakładałam pod niego lekki krem nawilżający np. Tołpę lub FlosLek. Trochę to głupie, wiem, krem BB powinien być kosmetykiem w stylu “nakładam-wychodzę”. Cóż, ja tak nie ryzykowałam, zbyt dobrze wiem, jak się zachowuje moja cera kiedy ją przesuszę.
Kolor LIGHT okazał się być dla mnie idealny na wiosnę, jesień i zimę, w lecie wyraźnie się odznaczał na opalonej buzi (choć nigdy nie opalam się na ciemno, po prostu mam za jasną karnację na “czekoladkę”).
Ku mojej radości krem nie zapycha porów, nie tworzy maski, ładnie się stapia ze skórą. Na twarzy daje lekko pudrowe wykończenie, chociaż i tak zawsze dodatkowo traktowałam go pudrem. Nie robi smug i nie ciemnieje w ciągu dnia.
Absolutnie nie zakrywa niedoskonałości, jak były widoczne tak i pozostawały. Konieczne było użycie dodatkowego korektora. Nie zgodzę się też, że zmniejsza zaczerwienienia, może lekko je przykrywa swoim kolorem, za to po zmyciu wyraźnie widać, że wszelkie niedoskonałości potrafią być zaognione.
Natomiast zdecydowanie zmniejsza widoczność porów i wyrównuje koloryt, skóra wygląda zdrowo i całkiem naturalnie. Matuje na całkiem długo, bo 3-4 godziny, co u mnie jest niezłym wynikiem. Zwłaszcza przypudrowany dobrze się spisywał, jednak po kilku godzinach skóra zaczynała się ponownie świecić, nie ma na to rady.
Najlepiej spisywał się w duecie z kremem nawilżająco-matującym Flosleku, po takiej mieszance skóra najdłużej była matowa (nawet 6h!), a dodatkowo była nawilżona i nie podrażniona. Podoba mi się, że krem posiada filtr UV, niski co prawda, ale zawsze.
Tubka 30ml kosztuje ok. 20zł.
Nie wiem czy skuszę się na niego ponownie, czas pokaże. Póki co Maybelline praktycznie się skończył, więc zaczęłam już używać kolejnego, tym razem od Eveline. Następny w kolejce jest krem BB Bandi, a potem… zobaczymy 🙂
W sumie to polubiłam kremy BB, są lżejsze niż podkład, zwłaszcza w lecie moja skóra lepiej je toleruje.
Używacie BB czy jednak wolicie podkład?