O zapachu słów kilka...
Zapach nie jest w kosmetykach najważniejszy. Zgoda.
Zapachy sztuczne, chemiczne są przeze mnie niepożądane. Zgoda.
Zapachy naturalne (z olejków eterycznych itp.) mogą uczulać. Zgoda.
W końcu: to czy dany zapach nam się podoba to sprawa indywidualna. Zgoda.
A co zrobić jeśli kosmetyk jest świetny w działaniu, ale... śmierdzi? I to tak, że nie można wytrzymać?
Używać? Z obrzydzeniem i niechęcią.
Wyrzucić? Szkoda!
Oddać? Komuś też może się nie spodobać i wyjdzie na to, że podrzucamy kukułcze jajo.
Ech... Trudny wybór. Zostało chyba się przemęczyć, zużyć i zapomnieć!
Moje dylematy zapachowe, oprócz przedziwnego olejku Naturalis, o którym pisałam tutaj (jupi! nareszcie się skończył! zapomniany raz na zawsze!) dotyczą takich oto cudów:
Zacznę od Koenzymu Q10 w kapsułkach firmy GAL z Poznania
Niby wszystko super, wiadomo - Q10 "pobudza komórki skóry do właściwego funkcjonowania i uodparnia je na działanie temperatury i promieni UV".
Kapsułki zawierają również olej z nasion wiesiołka oraz wit. E, które mają wspomagać działanie Q10.
Kapsułki mają: zapobiegać zmarszczkom i spłycać już istniejące, łagodzić wysuszenie i podrażnienie skóry, unormować rogowacenie i złuszczanie naskórka, zmniejszać objawy ściągnięcia i pieczenia skóry, rozjaśniać twarz, łagodzić mikrourazy i zaczerwienienia.
Wszystko pięknie.
Tylko dlaczego one tak śmierdzą?!? Jak mam się zmusić, aby nałożyć to na twarz? Od razu zbiera mi się na mdłości i wcale nie przesadzam...
Na szczęście (w nieszczęściu) już na pierwszym miejscu w składzie jest... parafina :) Kto mnie zna doskonale wie, że jej nie znoszę, a już na pewno nie nałożę jej na twarz. Ta wiedza sprawia, że nawet mnie nie kusi...
W związku z powyższym musiałam znaleźć inne zastosowanie dla tego specyfiku, bo nie należę do osób, które wyrzucają "dobre" rzeczy.
Mianowicie: odkryłam, że dam radę nakładać "to" na skórę szyi i dłonie. Wieczorem otwieram kapsułkę i starając się to robić jak najdalej od nosa i owszem, na wydechu, smaruję dokładnie szyję, a resztkę wcieram w dłonie (potem nakładam jeszcze krem do rąk).
Rano skóra szyi jest miękka, delikatna i zauważyłam, że Q10 ogólnie dobrze na nią wpływa.
Dłonie też to lubią, są odporniejsze na zmiany temperatury i mniej szorstkie.
Ufff. Nie zmarnuje się, tym bardziej, że jak widać na zdjęciu kończę dopiero pierwsze opakowanie, a mam jeszcze całe drugie...
Aha. Nie każcie mi dokładnie opisywać czym śmierdzi, bo nie wiem... Dla mnie to jakby zapach zgniłego gotowanego mięsa z olejem rzepakowym. Bleeee.
Następny na dywanik zostaje wywołany Krem do rąk Isana z kwiatami pomarańczy.
Taaa. Chyba zgniłymi, spleśniałymi i przekompostowanymi...
Krem, który męczę już chyba z 10 m-cy i na szczęście ZACZYNA się kończyć :)
Czasami, kiedy chcę się "ukarać" nakładam powyższe Q10 i dobijam tym kremem. To jest dopiero masochizm...
Poza zapachem krem właściwie ma sporo plusów: znośny skład (zdjęcie niżej), dobrą konsystencję, działanie nawilżające na dość długo, niską cenę. Mimo to, nie zamierzam go więcej kupować, co to, to nie...
Przyszedł czas na Maskę do włosów Avon z kawiorem. Maskę świetną w działaniu, ale śmierdzącą i to przez bardzo, bardzo długi czas...
Może zapach nie jest jakiś obłędnie paskudny (na pewno nie rybny), ale jest tak intensywny, że aż kręci mnie w nosie i niestety, ale bardzo długo utrzymuje się na włosach - minimum dobę. Chyba nie muszę podkreślać, że włosy znajdują się blisko nosa? No właśnie...
Poza tym maska ma ładnie opakowanie, a po jej zastosowaniu włosy są gładkie, miękkie, sprężyste i lśniące. Wydajność zależy od długości włosów, bo wg producenta należy "wmasować we włosy obfitą ilość maski". Cokolwiek to właściwie znaczy :)
Trudno zrobić zdjęcie składu, mniej więcej jest on taki:
Maska jest dość gęsta, na pewno nie lejąca. Łatwo się jej używa. Nawet podoba mi się, że jest w tubce z korkiem na klik, nie trzeba nic odkręcać mokrymi rękoma :)
Na koniec mój śmierdziuszkowy ulubieniec: Krem nawilżający CD z lilią wodną
Jak pachnie siano w połączeniu z dętką od roweru? Można się przekonać nakładając ten krem na twarz. Nie wiem dlaczego producent uznał ten zapach za przyjemny, bo zakładam, że taki miał być? W INCI jest mnóstwo składników kompozycji zapachowej, dla mnie zupełnie nietrafionej, do tego niemiłosiernie długo utrzymującej się na skórze...
Sam krem jest świetny: lekki, bardzo nawilżający, szybko się wchłania i nadaje się pod makijaż. Skóra po nim jest mięciutka, delikatna, nawilżona i zabezpieczona przed czynnikami atmosferycznymi.
Macie jakieś doświadczenia z kosmetykami, których zapach odrzuca?
A może znacie te wymienione przeze mnie i macie inne zdanie na ich temat?
Dajcie znać :)
Pozdrawiam!
Hahaha padłam po porównaniach zapachów :D Mój nos jest teraz bardzo wybredny. Jak mi coś nie pasuję to muszę odstawić bo aż mnie mdli. Ale najlepsze jest to, że rzeczy które do tej pory mi śmierdziały teraz pachną dla mnie "konwaliami" :D Tak więc zużywam szybko zanim mi się znów przestawi :D
OdpowiedzUsuńTrochę pojechałam z tymi porównaniami :) Baaardzo trudno jest opisać zapach, starałam się to zrobić jak najdokładniej... moim zdaniem :)
UsuńZazdroszczę konwalii, chciałabym aby w/w specyfiki lepiej pachniały, ale jak namówić swój nos aby czuł inaczej niż czuje?? :D
Zużywaj szybko i przyjemnie :))
Kapsułki z koenzymem używam pod maseczkę żurawinową,maseczka pachnie cudnie :)
OdpowiedzUsuńCzytałam :) Pod hydroplastyczną maskę algową z żurawiną firmy Kabos Cosmetic :)
UsuńWygląda ciekawie :)
O kochana znam ten ból :) Powiem szczerze, że ogólnie to mój nos jest dość tolerancyjny i jest naprawdę mało zapachów, które w kosmetykach mi nie odpowiadają. I nawet jeśli trafię już na taki, to męczę się, ale muszę zużyć go do końca, bo właśnie żal wyrzucić. :) Obecnie dla mnie śmierdziuszkiem numer jeden są kremy do ciała Verona- pierwszy to z algami morskimi a drugi z różą i orchideą. Z nazwy zapachy te brzmią super, ale po otwarciu pudełka- masakra :) Śmierdzą dla mnie po prostu kurzem. :D Gdy je nakładałam, to wstrzymywałam powietrze. I co najgorsze, nawet po praniu ubrania nim nadal zajeżdżały. Dopiero po drugim praniu wytępił się ten "zapach" :) I kolejne śmierdziuszki to rumiankowe kosmetyki Green Pharmacy. Fe, nie cierpię rumianku w kosmetykach ;)
OdpowiedzUsuńHehe kremów do ciała Verony nie miałam, ale zafascynowałaś mnie porównując zapach do kurzu :)
UsuńRumiankowych kosmetyków GP też nie wąchałam, ale nawet lubię to zioło.
Ważny jest chyba umiar w dodawaniu substancji zapachowych do kosmetyku, bo nawet przyjemny zapach, jeśli jest zbyt intensywny, zamiast umilać nakładanie kremu czy balsamu tylko męczy i denerwuje. A do tego może uczulać :D
Produkty GAL mają specyficzne zapachy, ale za to ten krem z CD moim zdaniem pachnie pięknie ;)
OdpowiedzUsuńBaaardzo specyficzne :)
UsuńZazdroszczę, że Ci się podoba zapach CD, bo krem jest naprawdę godny polecenia :)
Miło mi Cię poinformować. Twój blog został nominowany do Liebster Blog Award 2014. Więcej informacji tu:
OdpowiedzUsuńhttp://anittkova.blogspot.com/2014/12/nominacja-liebster-blog-award-2014.html
Ooooooooooo :) Nie wiem o co chodzi, ale chętnie się dowiem :)
Usuń